Krok pierwszy

Żeby zmienić świat, trzeba najpierw zmienić siebie – to stwierdzenie znane jest już chyba każdemu. Tak niestety jest ze wszystkim. Nie możemy mówić o zmianach, dopóki takich nie wprowadzimy u siebie, bo wyjdzie na to, że zamiast reformatorów jesteśmy po prostu zarozumiali, przemądrzali, niewiarygodni i ogólnie nie wiele o życiu wiemy.

Każdy z nas został wychowany (nie jest to odkrycie roku). Pisałam już we wprowadzeniu, że poczucie własnej wartości jest dla dziecka fundamentalne. Samo uświadomienie sobie tego faktu na nie wiele się zda.

Jako rodzice, w większości wychowani starym systemie, który był dla nas uznany za odpowiedni, mamy mniej lub bardziej rozwinięte poczucie własnej wartości. Czy rodzic mający dziurawy fundament, jest w stanie wychować dziecko o stabilnej konstrukcji emocjonalnej?

 

Pociesze was – jest to jak najbardziej możliwe, chociaż nie należy to do najłatwiejszych zadań.

 

Nasz instynkt rodzicielski (tak piszę nie tylko o mamusiach, ale również o często pomijanych tatusiach), każe nam podejmować takie działania, które zawsze chronią dzieci. To ich bezpieczeństwo stawiane jest ponad naszym. Podczas upadku, wypadku – wolimy poobdzierać, czy narazić siebie aniżeli nasze Szkraby. To często impulsywne i oczywiste zachowanie. Jedni uważają, że to sprawa instynktu, który nakazuje nam zachować ciągłość gatunku, inni, że to kwestia miłości. Bez względu jak to nazwać jest jeszcze jedna kwestia – nie zawsze wychodzi nam to na dobre.

Podróżowaliście kiedyś z dziećmi samolotem? Są tam odgórnie przyjęte zasady bezpieczeństwa. Dosyć ciekawa jest instrukcja założenia masek tlenowych, które „wyskakują” podczas dekompresji kabiny. Wbrew pozorom, taką maskę najpierw należy założyć sobie, a dopiero w drugiej kolejności dziecku. Dlaczego? Otóż przyczyna jest prosta – nieprzytomni lub martwi nie pomożemy już nikomu. Ci, którzy o tym zapominają mogą zaszkodzić sobie, a tym bardziej swoim dzieciom.

Jak to wszystko ma się do poczucia własnej wartości? Otóż dokładnie tak samo – nie dbając o siebie nie zadbamy o najbliższych. Oczywiście jak we wszystkim należy znaleźć złoty środek.

Uporządkujmy więc wszystko po kolei.

Skoro szukacie sposobu na poprawę swoich rodzicielskich kompetencji, musieliście dojść do wniosku, że coś jest nie tak, że nie jesteście idealni… i słusznie, bo nie ma ludzi idealnych, chociaż bardzo często wypieramy to ze świadomości. W pierwszym poście (tutaj) pisałam o perfekcjonizmie, który dostrzegamy u innych nie widząc go u siebie. Każdego z nas dosięga okres bezsilności, niewiedzy, bezradności, zwątpienia.

 

Rodzicielstwo prócz pięknych chwil ma również drugą stronę, o której rzadko się mówi. Nie każdy potrafi otwarcie powiedzieć „nieprzespane noc są ponad moje siły, kocham swoje dziecko, ale chciałabym od niego odpocząć, moje dziecko mnie złości i frustruje, krzyczę na moje maleństwo, nie mogę nad tym zapanować, a później nienawidzę siebie za to…”. Jest wiele stwierdzeń, które w naszych głowach kreuje poczucie – jestem złym rodzicem.

Bywa, że poświęcenie samego siebie momentami przerasta, przytłacza. W końcu z wolnego człowieka, decydującego tylko o sobie, zmieniamy się w kogoś, kto nie ma możliwości zrobienia tego, na co ma ochotę, a w dodatku odpowiada za istnienie drugiego, bezbronnego człowieka. Nie każdy może to dźwignąć, ale nie oznacza to, że jesteśmy beznadziejni i nie nadajemy się do roli rodzica.

Znam wiele mam, takie moje środowisko. Mimo, iż znam ich wiele, nie znalazłam takiej, która chociaż przez chwile nie zwątpiła. Nie wiem czy istnieje taka, która sama przed sobą może powiedzieć: „nigdy nie zabrakło mi sił, nigdy nie zwątpiłam, zawsze postępowałam słusznie – jestem idealna”.

 

Jak poszukamy w naszym otoczeniu, to zawsze znajdzie się ktoś, kto jest lepszy, ma więcej pieniędzy, jest lepszym rodzicem, ma lepiej utrzymany porządek, potrafi więcej…

 

Przez takie zachowania, mając małe poczucie własnej wartości czujemy się zawsze źle sami ze sobą, nigdy nie jesteśmy wystarczająco dobrzy dla siebie samych, więc jak możemy oczekiwać, że staniemy się wzorem dla naszych dzieci?

 

W związku z tym, zaczynając swoją przygodę z poczuciem własnej wartości u dziecka, musimy najpierw zająć się uporządkowaniem swoich zachowań. Nie będę wam teraz bredzić o tym, że należy stawać co dzień przed lustrem i mówić sobie „Jestem super, wszystko mi się uda”, nie w tym rzecz – po takich słowach porażka może zaboleć jeszcze bardziej.

 

Co więc robić, od czego zacząć?

Nie dam wam instrukcji, ale opowiem pewną historie:

 

Będąc mamą, chciałam przede wszystkim mieć jak najlepsze relacje ze swoimi dziećmi. Stawiałam więc na dialog zamiast monolog. Jednak ciężko jest prowadzić dialog z noworodkiem. Mając dzieci rok po roku, męża kierowcę, rozpoczętą budowę – hm otwarcie mogę powiedzieć, że sporo było do dźwignięcia. A co się działo?

W domu był bałagan, dzieci spały na zmianę więc mi musiało starczać po max 3 godziny snu przerywanego na dobę. Problemem było wyjście na spacer, zniesienie wszystkiego po schodach. Zwykłe wyrzucenie śmieci stanowiło problem logistyczny, bo jak zostawić w domu samego niemowlaka i chodzącego roczniaka – zawsze kończyło się to wrzaskiem i płaczem. Mąż wracał na tydzień i od świtu do nocy pracował na budowie, na którą miałam widok z okna. Nie mogłam nawet iść do niego pomóc choćby zamieść podłogi, czy uprzątnąć papierów po materiałach budowlanych, bo nie miałby kto zająć się dziećmi. Wszystko nie wyglądało tak, jak sobie to wyobrażałam. Julian był dzieckiem „nieodkładanym”, o czym już kiedyś pisałam. Mikołaja nie szło na moment spuścić z oka, bo był bardzo żywym dzieckiem i nie potrafił na moment zostać w jednym miejscu. Dzieciaki podczas swojego dzieciństwa nabawiły się nie jednego guza, czego jako młoda mama nie mogłam sobie darować. Mimo pięknych chwil dzieciństwa chłopców, na tamten moment wszystko było przytłaczające i ciężkie. Teksty bliskich z radami zaczynające się od słów: „A mogła byś zadbać o…”, „Jak możesz nie mieć zrobionego…”, „Dlaczego tak mało z nimi wychodzisz…” – no cóż nie były pomocne, a wręcz przeciwnie, powodowały jeszcze większe poczucie beznadziejności. Na szczęście dostałam mocnego pozytywnego kopniaka od swojej przyjaciółki – rówieśniczki, która nie jest jeszcze mamą, a na tamten czas w ogóle o tym nie myślała. Usłyszałam prozaiczne:

„Wow, kurczę jak ty to ogarniasz? Ja bym sobie w życiu z tym nie poradziła”.

Całkowicie zmieniło to moją grupę odniesienia. Przecież może i nie potrafię dograć wielu rzeczy, ale dzieci zawsze były czyste, wyspane i najedzone. Zawsze miały czytaną bajeczkę do snu i zawsze mogły liczyć na moją obecność. Miały zapewniony prawidłowy rozwój. Zawsze ich otoczenie było bezpieczne, a to, że nabiły sobie guza – nie jestem cudotwórcą i nie mogę być w dwóch miejscach na raz, a roczniak potrafi przewrócić się siedząc na podłodze. Tak naprawdę nigdy nie zrobiły sobie żadnej poważnej krzywdy, a co najważniejsze nie zaznały krzywd i przemocy od nikogo z otoczenia. Jest tyle rzeczy, które robię dobrze: rozmawiam z nimi, uczę zasad, wychowuję. Udało mi się osiągnąć to, na czym najbardziej mi zależało – zbudowałam zdrową relację z dziećmi i muszę tylko o nią dbać i pielęgnować, aby tak pozostało. Bałagan, który widziałam dla niektórych nie był bałaganem – rozrzucone klocki i zabawki stały się oznaką kreatywnego i wspólnie spędzonego czasu. No i co z tego, że w salonie a nie pokoju dziecięcym, cały dom jest dla rodziny i dzieci mogą korzystać z przestrzeni pokoju dziennego skoro ja też tam jestem. Ludzie już psów nie zamykają w piwnicach, a ja mam ograniczać dziecko do przebywania w jednym zamkniętym pomieszczeniu i to w imię porządku dla zwiedzających?

Hm… Tylko bez nadmiernej ekscytacji, nie zachłysnęłam się nagle stwierdzeniem „inni mają gorzej, jestem lepsza”. Uważam, że człowiek całe życie potrzebuje rozwoju, a takie stwierdzenia mogą nas tylko hamować. Cała ta paplanina i uświadamianie sobie, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, doprowadził do całkowicie innego zakończenia.

Najważniejsze stało się wybaczenie samej sobie. Wybaczenie, że nie jest się ideałem. Myślę, że każdy z nas zanim zacznie zmianę powinien zacząć właśnie od tego. Obwinianie się, wracanie bezustannie do swoich błędów i tkwienie w poczuciu winy, w przekonaniu, że nigdy nie jest się wystarczając dobrym – nie przyniesie zmian. Na to potrzeba czasu. Jako ludzie mamy tendencje do zapominania, a nie o to chodzi w wybaczeniu. Przyjęcie do świadomości, że nie jest się idealnym, że popełniło się błędy to już jakiś początek. Błędy i porażki nie deklasyfikują nas w byciu dobrym rodzicem. Chcąc iść dalej trzeba „przetrawić” to, co było. Jeśli chcecie budować poczucie własnej wartości u dziecka, chcecie robić kolejne kroki razem z nim, zacznijcie tak jak dzieci – z czystą kartą. Wybaczenie samemu sobie to trudny krok, czy wart zachodu – to już oceńcie sami…

 

 

K.W.

Fanpage – facebook – rodzicielstworelacyjne