Po co to imię?

Często w swoich artykułach nawiązuję do poczucia własnej wartości, którą kształtuje się od najmłodszych lat. Tego, co chcemy przekazać dzieciom jest tyle, że ciężko zliczyć, a one tak szybko rosną. Rośnie i też mój Mikuś, a właściwie od pewnego czasu Mikołaj (wbrew pozorom nabrało to ostatnio dużego znaczenia).

Imię to osobista nazwa nadawana osobie przez grupę, do której należy. Stanowi u większości ludów podstawowe określenie danej osoby. Tyle z definicji określającej czym to imię właściwie jest. Jak to wygląda w praktyce? Nasze „Serduszka”, „Misiaczki”, „Słoneczka”, „Mikusie”, „Julusie” … tak szybko rosną. Okazuje się, że nie ma w tym pozornie nic złego, jednak językowość jest bardzo ważna jeśli chodzi o imię dziecka.

A więc jaką krzywdę może wyrządzić określanie dziecka w sposób nie akceptowany przez niego?

Dzięki odpowiedniej umiejętności używania imienia dziecko identyfikuje swoją tożsamość. Wszyscy doskonale wiemy jak ważne jest dobrze czuć się z samym sobą. Osoby nie akceptujące siebie mają problemy w odnalezieniu się w grupie społecznej, mają obniżone poczucie własnej wartości. Nad wyglądem i akceptacją siebie da się pracować, ale imię, którego wszyscy używają zostaje z nami na zawsze. Ważną rzeczą staje się więc lubienie swojego imienia, a bardziej formy jakiej używają inni. Jeśli chodzi o dzieci to językowość jest bardzo ważna. Dzieci uczą się „siebie”, budują swoją tożsamość, dlatego to ważne, aby z dzieckiem rósł także rodzic. Uwielbiamy nasze szkraby. Od urodzenia cisną nam się na usta różne zdrobnienia. Są Serduszka, Myszki, Misiaki, Księżniczki, Królewny … wymieniać można by bez końca. Jednak dzieci rosną (i to zdecydowanie szybciej niż byśmy tego chcieli). Pamiętajmy więc, że imię jest pierwszą wizytówką, odzwierciedla wartość, siłę i poczucie siebie. Kiedy nasze dziecko trafi do przedszkola, podstawówki lub innej grupy rówieśniczej może się okazać, że wołanie na nie pozornie nieszkodliwym zdrobnieniem, jak w naszym przypadku na Mikołaja „Miki” – okaże się dla niego formą nie do zaakceptowania. Określenie fajne dla rodziców nie zawsze jest takie dla dziecka. Zdrobnienie, którym chcemy wyrazić sympatię może nieodpowiednio odzwierciedlać wiek bądź osobowość dziecka. Zwracajmy uwagę jaką formę swojego imienia lubi dziecko, zdrobnienie nie musi regresować dziecka, pod warunkiem, że jest ono akceptowane przez nasze szybko rosnące dzieci. Pozwólmy im dorastać w swoim tempie i podążajmy za nimi, wspierajmy, a nie cofajmy jakimiś wygodnymi sformułowaniami, tylko dlatego, że my się do nich przyzwyczailiśmy i nam jest tak wygodnie. A nie łatwo jest się odzwyczaić od określeń, których używa się przez lata i wiem coś o tym z własnego doświadczenia. Nasz kochany Mikołaj ma skończone 5 lat. Nie wiem do końca co się wydarzyło (czy ktoś mu powiedział coś niemiłego, czy sam doszedł do takiego wniosku), ale nie pozwala na siebie mówić Miki. Całe jego życie wszyscy do niego tak mówią, a tu BUM – wielki bunt. Na szczęście lubimy ze sobą rozmawiać więc co nie co udało mi się dowiedzieć. Mikołaj przekonał mnie do zaakceptowania jego punktu widzenia jednym trafnym zdaniem:
– Mikołaj, dlaczego nie chcesz już żeby mówić na ciebie Miki?
– Bo Miki to może być Myszka Miki, a ja nie jestem żadna myszka, tylko Mikołaj – mam już 5 lat.
Dotarło to do mnie od razu. Gorzej z Julkiem. U niego przyzwyczajenie bierze górę i tak co dzień mam tą samą awanturę:
– Bo wiesz Miki…
– Niestety, ale tak nie wysłucham.
– No Miki!
– Mówiłem już – tak nie wysłucham.
– Mikołaj.
– Teraz cię słucham.

Nasz Mikołaj rośnie, musimy rosnąć razem z nim. W końcu imię odzwierciedla wiek dziecka i jego osobowość, a nasz Mikołaj nie chce być Myszką Miki tylko Mikołajem – warto to uszanować. A wasze dzieci lubią formę w jakiej się do nich zwracacie?